Koniec roku jest okresem, w którym każdy przeprowadza (na większą lub mniejszą skalę) rachunek sumienia. Okresem podsumowań, przemyśleń, co ten mijający rok nam przyniósł. Przez moje życie w tym roku przeszło istne tornado (bo przecież nie każdego roku człowiek zamienia zwiedzanie – z całym szacunkiem – Osin Nowych, czy innego Boboszowa na uroki pięknej Finlandii). Cztery miesiące i cztery dni temu zaczęła się moja przygoda z EVSem. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że popijając glögi (popularny napój w Finlandii, zwłaszcza zimą, ale o tym później) będę zachwycał się fińską zimą, nie uwierzyłbym.

Cztery miesiące i cztery dni temu, po ponad dwudziestu godzinach w podróży, na dworcu w Kuopio powitał z nieco tępym wyrazem twarzy mój dobry duch Janne. Wsiedliśmy do wiekowego Fiata Ducato i rozpoczęliśmy wycieczkę po Kuopio. Pokazał mi miejsca, w których będę pracował, poznał mnie z moimi mentorami i wybraliśmy się na wycieczkę objazdową po mieście. Po wycieczce pojechaliśmy do miejsca, które ma być moim domem przez kolejne dziesięć miesięcy, gdzie dostałem „zestaw startowy” (pościel, naczynia, sztućce, etc.) i zostałem zbombardowany masą papierków do podpisania, porad i informacji (po prawie dobie w podróży wszystko mi się zlewało w jeden bełkot).

Następnego dnia poznałem moich współlokatorów – Felixa i Marco z Niemiec i Chenga z Chin, poznałem też dwie dziewczynki, z którymi z czasem się zaprzyjaźniłem – córki moich mentorów -sześcioletnia Isabelę i trzyletnią Josefinę. Najpiękniejszą rzeczą, którą widziałem tego dnia (tej nocy) była zorza polarna. Przepiękny widok, chociaż zaskakującym był fakt pojawienia się jej pod koniec sierpnia (z tego, co słyszałem, w sierpniu zobaczenie zorzy polarnej było równie prawdopodobne jak spotkanie Buki).

Wrzesień był miesiącem, w którym poznawałem Kuopio, zacząłem też dostrzegać wiele różnic. Do niektórych już się przyzwyczailem, niektóre dalej mnie irytują, ale o tym później. Poznałem ludzi ze szkoły, w której pracuję, zarówno nauczycieli i uczniów, po kilku tygodniach mogłem już sam prowadzić część zajęć po fińsku. Poznałem moje współtowarzyszki z EVSa – Polonę (którą względy osobiste niestety zmusiły do powrotu do domu) i zwariowaną Irlandkę Stacey, z którą pod koniec miesiąca pojechaliśmy na tzw. on-arrival training do Kokkoli, malowniczego miasteczka na zachodzie Finlandii. Tydzień w tym miejscu był czasem niezwykłym, w którym zawiązały się niezwykłe znajomości. Ponad pięćdziesięcioro wolontariuszy z całej Europy, rozsianych po całej Finlandii. Ludzie biorący udział w przeróżnych projektach – od pomocy w świetlicach dla młodzieży, szkołach, obozach dla uchodźców, czy na farmach. Przez ten tydzień każdy z nas poznał nie tylko Finlandię, ale miał okazję obcować z kulturą innych krajów europejskich. Poznanie ludzi z tylu krajów było również okazją do podejmowania małych „kursów językowych”. Co do osobistych osiągnieć, po raz drugi w życiu zobaczyłem zorzę polarną i pierwszy raz w życiu byłem w saunie (każdemu polecam skok do zimnego jeziora zaraz po wyjściu z gorącej sauny, coś wspaniałego). Powrotowi do „normalnego życia” towarzyszyło dziwne uczucie…

Październik, listopad i grudzień stawały się coraz chłodniejsze i ciemniejsze. Gdzieś czytałem, że listopad jest miesiącem z największym odsetkiem samobójstw w skali roku w Finlandii, nic dziwnego, gdy za oknem szaro, mokro, zimno, a dzień jest coraz krótszy. Przykładowo, jutro (1 stycznia) w Kuopio słońce wschodzi o 9.43, a zachodzi o 14.40. Jednak nie jest aż tak źle, jak np. W Laponii – na granicy z Norwegią (ok. 950 km na północ z Kuopio) słońce wstanie na godzinę (!) dopiero…16 stycznia (!!). Na szczęście najkrótszy dzień w roku już minął, więc każdy następny będzie dłuższy. I tak aż do lata, gdzie znowu dni są naprawdę długie – jeden z mentorów z wrześniowego treningu pochodzący z Laponii, opowiadał nam, że kilka lat wstecz grał z kolegami w koszykówkę o drugiej w nocy i pewnie grywaliby częściej, gdyby nie sąsiedzi, którzy skarżyli się na hałasy!

Jak wspominałem wcześniej, pobyt w Kokkoli był też okazją do nawiązania nowych, ciekawych znajomości, które skutkowały podróżami i spotkaniami z innymi EVSami. Jednym z takich spotkań były święta zorganizowane przez Agate i Irę – wolontariuszki pracujące w Parku Narodowym Koli. Spora część wyjechała na święta do swoich krajów, jednak ci, którzy zostali, przyjechali. Przygotowywaliśmy dania, które podaje się w naszych krajach w święta, spacerowaliśmy po parku i odwiedziliśmy sąsiadów, u których spędziliśmy miłe chwile rozmawiając przy fińskim jedzeniu świątecznym, popijając glögi. Glögi jest czymś, co obok wełnianych skarpetek nierozerwalnie kojarzy się z fińską zimą. W wersji sklepowej jest to napój z owoców leśnych z dodatkiem przypraw (m.in. cynamonu, czy kardamonu), który podawany jest z miodem, rodzynkami i migdałami lub goździkami. Napój który niesamowicie rozgrzewa, idealny jest po długim dniu poza domem. Jestem pewien, że glögi jest czymś, czego będzie mi brakowało po powrocie do domu :-)

Patryk Janus, wolontariusz EVS w Kuopio (Finlandia)